10.04.2024

Bity za to, że płakał

Dwójka chłopców bawiła się przy stawie w Cieszynie w 2010 r. Niepozorne wyjście chłopców skończyło się odnalezieniem... zwłok dwuletniego chłopca. 

Na miejsce została wezwana policja, mimo niewątpliwej wielkiej tragedii sprawa będzie dużo cięższa do rozwiązania, niż wydaje się początkowo. 

W policji powołano specjalnie grupę zajmującą się tą sprawą. Pomimo starań funkcjonariuszy, przez dwa lata od tragedii sprawcą udało się uniknąć konsekwencji swoich działań. Sprawdzano wszystkie możliwości, pojedynczy włos na ubraniu, bluza wyprodukowana w niewielkiej ilości egzemplarzy, czy nawet prostytutka znajdująca się w miejscowości odnalezieniu ciała chłopca. Wszystko prowadziło do nikąd. Pukali od drzwi do drzwi, analizowali każdego chłopca po kolei w województwie Śląskim. Co więcej, w całej Polsce wisiały plakaty z wizerunkiem chłopca oraz jego zdjęcie znalazło się we wszystkich mediach. Policjanci z czasem umorzyli sprawę poprzez nie znalezienie sprawców. Chłopcu postawiono bezimienny grób, który został sfinansowany przez tamtejszy MOPS. 



Sekcja zwłok ustaliła, że dziecko miało uszkodzone jelito w dwóch miejscach, spowodowało to zapalenie otrzewnej. Chłopiec cierpiał przez kilka dni, wymiotował, miał biegunkę, wysoką temperaturę, duszności, bo wdało się zapalenie płuc. Posiadał również masę siniaków. Lekarze, co przygotowywali raport o stanie dziecka, stwierdzili, że chłopiec miał ,,zespół dziecka maltretowanego". Jeśli przestawał płakać, to dlatego, że tracił świadomość. Badania wykluczyły, że obrażenia jelita powstały poprzez chorobę, więc powstały na skutek uderzeń. Chłopiec na żadnym etapie choroby nie został zaprowadzony do lekarza. 

Śledztwo ruszyło dwa lata później, kiedy sąsiadka zadzwoniła do MOPSu w Będzinie, że nie widziała od dłuższego czasu jednego z synka sąsiadów i nie są oni w stanie wytłumaczyć, gdzie on jest. Policjanci zatrzymali podejrzaną parę. Po badaniach DNA okazało się, że dziecko jest potomkiem Beaty Ch i Jarosława R. Chłopiec miał na imię Szymon.

Szymonek umierał w agonii. Jego rodzice przed sądem wzajemnie się przerzucali, kto go uderzył tak, że uszkodził jelito. Nie posiadali chociaż odrobiny godności, żeby się przyznać, który zadał cios. Nie dość, że zabili swoje własne dziecko przez zadane mu uderzenia oraz ignorancję na jego stan, kilka lat po jego śmierci pobierali na niego zasiłki o wartości kilku tysięcy i wciąż wnioskowali o nowe. Kiedy do MOPSu przyszło pytanie z przychodni, czy rodzina zmieniła adres zamieszkania, bo nie udała się na szczepienie. Kobieta na szczepienia się udała, ale ze swoim wnukiem, żeby nie wzbudzać podejrzeń. 


Pierwsza rozprawa miała miejsce we wrześniu 2013 r. Dwa kata później sąd okręgowy w Katowicach skazał ojca dziecka na 10 lat więzienia. Matka dostała kare 5 lat pozbawienia wolności. Dwa lata później padła decyzja o powtórzenie procesu. Sąd apelacyjny podjął decyzja, aby padł bardziej surowy wyrok. Beata Ch. została skazana na 13 lat więzienia a jej partner na 15 lat pozbawienia wolności. Oboje dorośli byli poczytalni podczas cierpienia swojego dziecka, a kiedy pojechali porzucić ciało zabrali ze sobą dwie najmłodsze córki. 


Wstrząsające jest to, że losem małego Szymonka nikt się interesował. Na pytania dziadków lub innych członków rodziny rodzice odpowiadali, że dziecko jest u któregoś z dziadków. Żadna osoba z rodziny nie rozpoznała zdjęcia dziecka, które wisiało na słupie w każdym mieście i było pokazywane w mediach ogólnopolskich. Nikogo nie zastanawiało, że Szymona tak długo nie ma i że jako jedyne dziecko z rodziny jest zawsze u dziadków. Najstarsza córka Beaty Ch. nie pytała matki gdzie zabiera dziecko, jak szła z nim do przychodni na szczepienia na które rzekomo chodził Szymonek. Dopiero sąsiadka po dwóch latach zgłosiła do MOPSu, że jednego dziecka nie ma od dłuższego czasu. 

Wiktoria

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz